Seans "Wszystko, co kocham" stanie się dla Was świetnym sprawdzianem na to, czy czujecie się wciąż młodzi. Jeśli ktoś zdążył założyć na siebie (niekiedy przedwcześnie) kurtkę powagi, czapkę mądrości życiowej, a potem szczelnie opatulił się szalem cynizmu, będzie z pewnością twierdził, że świat z dzieła Jacka Borcucha jest pluszowy, a jego bohaterowie za ładnie wyglądają. No bo kto to słyszał, żeby osadzić akcję filmu w trakcie Stanu Wojennego i nie doprawić fabuły nawet szczyptą martyrologicznej goryczki! Wierzę jednak, że po "Katyniu", "Generale Nilu" i "Popiełuszce" znajdzie się wystarczająco dużo osób pragnących, by ktoś wreszcie przekłuł balon tragizmu i dał dojść do głosu zwykłym ludziom. Takim, którzy mieszkali w szarych mieszkankach z paprotką i meblościanką, a na ścianach mieli nie tylko obrazy Matki Boskiej, ale i plakaty z Jimem Morrisonem albo chociaż gołą panienką.
Osiemnastoletni Janek (rewelacyjny Mateusz Kościukiewicz) żyje w nadmorskiej miejscowości razem z rodzicami i starszym bratem. Chłopak nie wymaga wiele od życia – chce grać punka, pić wino pod blokiem i podglądać seksowną sąsiadkę (Herman). Krążą plotki, że Sowieci zamierzają wkroczyć do Polski, ale kto by się przejmował mglistą przyszłością, skoro lato jest piękne, zbliża się festiwal w Koszalinie, a dziewczyna, która ci się podoba (Frycz), chce z tobą iść do kina na "Wejście smoka". W symbolicznej scenie Janek razem z kumplami z zespołu mija kolumnę maszerujących dziarsko żołnierzy. Podczas gdy mundurowi podążają za rozkazami w kierunku Wielkiej Historii, bohater idzie na plażę, by odpalić papierosa i pogapić się na morze. Jeszcze nigdy w polskim kinie okres "burzy i naporu" nie wyglądał tak ładnie.
Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat polskie kino nie miało wielkich osiągnięć w dziedzinie filmu młodzieżowego. Gdy już jakiś reżyser brał się za bary z Młodością, wychodziły z tego rażące nieautentycznością stworki w rodzaju "To my" albo "Słodko-gorzkiego". Po pięciu minutach od rozpoczęcia seansu stawało się jasne, że starsi panowie niczego nie wiedzą o współczesnych nastolatkach. Borcuch był mądrzejszy i we "Wszystko, co kocham" opowiedział o sobie sprzed lat. Jego film jest czasami nazbyt sentymentalny, zaś przedstawiona w nim rzeczywistość nosi znamiona wyidealizowania. Należy jednak pamiętać, że taka jest przecież natura wspomnień – wyciągnięte na światło dzienne z zakamarków świadomości zostają automatycznie oczyszczone z wszelkich brudów. Zostaje szczerość, bezpretensjonalność i poczucie humoru. Wszystko, co lubię.
Redaktor naczelny Filmwebu. Członek Międzynarodowej Federacji Krytyków Filmowych FIPRESCI oraz Koła Piśmiennictwa w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich. O kinie opowiada regularnie na antenach... przejdź do profilu